poniedziałek, 4 czerwca 2012

domówka, kac a potem praca

Uwielbiam spędzać aktywie weekendy będąc w Kłodzku i spotykając się ze znajomymi. A mianowicie kumpel z drużyny- Koniu pod nieobecność rodziców postanowił zorganizować domówkę połączoną z grillowaniem. Długo się zastanawiałam czy iść, ale postanowiłam się w końcu porządnie rozerwać. O godzinie 19:00 przyszłam do Justyny, razem się wyszykowałyśmy. Nie chciałyśmy wyglądać jakoś bardzo imprezowo, dlatego postawiłyśmy na prostotę. Włosy rozpuszczone, zwykłe jeansy, top, i najprostszy makijaż. Kulas, Koniu i Sypień przyjechali po nas o 20:00. Nie byłyśmy jeszcze w pełni gotowe, czekali na nas dobre pół godziny. Już pod domem Konia zrobiłyśmy z Justyną porządne zakupy. O 20:00 miało się wszystko rozpocząć, no ale wiecie jak to jest na domówkach? Nikt nigdy nie jest punktualny. Ale to był dobry moment do tego by pomóc Koniowi (który chodzi o kulach) w przygotowaniu jedzenia. Milion kiełbasek do nacięcia a potem przyprawianie. Jak zawsze mega fun tak naprawdę z niczego. Później przyjechał K. z Tomkiem i jakoś ludzie zaczęli się zjeżdżać. Obiecałyśmy sobie z Justyną że nie będziemy pić wódki. No, ale nie wypada odmówić gospodarzowi i nie wznieść toastu z wszystkimi przy kieliszku. Później był kolejny, i jeszcze następny. Moje samopoczucie było fantastyczne, czułam się doskonale. Justyna przystopowała i wzięła z lodówki nasze piwa, co było błędem. Zaczął się u nas mały mix, ale na szczęście przy naszej wątrobie nic złego się nie wydarzyło. Było masa ludzi, między innymi P. który wcześniej tak mi się podobał i który zrobił to świństwo. Nie patrzyłam się w jego stronę, miałam dość tego że znowu przyszedł zjarany i nie potrafił się zachować kulturalnie w towarzystwie kobiet. Zrozumiałam wtedy że nie jest wart niczego!!! Byłam zadowolona ze swojej postawy i chciałam mu pokazać że niczym się nie przejmuję i potrafię się dobrze bawić bez niego. Muzyka ciągle była włączona, największe hity. Wzięłam do tańca Kulasa, Justyna wzięła K. Na "parkiecie" tańczyła tylko nasza wspaniała czwórka. K. włączył piosenkę Enrique Iglesiasa, która stała się chyba hitem imprezy. Zbliżała się godzina 4:00. Większość towarzystwa popadało. Jedni na kanapie, inni na podłodze. Razem z K. i Tomkiem musieliśmy się trochę przespać, to samo zrobiła Justyna z Kulasem. Nie spałam długo. Nie wiem co mnie tchnęło do tego by o 5:30 obudzić prawie cały dom i uświadomić że idę się wykąpać (hahaha). Wzięłam tą kąpiel, która zdecydowanie postawiła mnie na nogi. Później jeszcze na chwilę położyłam się koło K.
Wszyscy się obudziliśmy, dochodziła 7:00 rano. Musiałam coś przegryźć zanim wrócę do domu. Zeszłam do kuchni, okazało się że moja najlepsza przyjaciółka spaliła elektryczny czajnik!! Dziwiłam się jak to mogło się stać. Wszystko wyszło na jaw, gdy K. powiedział że Justyna wzięła plastikowy czajnik i położyła go na palniku. Wszyscy mieli ogromnego łacha, no zresztą nie dziwię się, kto normalny kładzie czajnik elektryczny na gazówce (hahahaha). Justyna tłumaczyła się tym że była zmęczona (nie wspomniała już o tym że kilka godzin temu zerowała). Jak zawsze, na domówce muszą być jakieś szkody materialne. Z racji tego, że nie lubię wychodzić z domówki, gdy panuje straszny bałagan, posprzątałam trochę, wywaliłam puste puszki, butelki i pomyłam trochę naczyń. Przypuszczam, że Koniu nie wiedział kto mu zrobił taki "błysk", dlatego nie miał nawet okazji podziękować. Czas najwyższy się zbierać. Jak to dobrze że K. nie miał alkoholu w ustach i mógł nas wszystkich porozwozić do domu. Weszłam do swojego mieszkania, jakoś przed 8:00, akurat mama siedziała w kuchni, jadła śniadanko i popijała herbatą. "Cześć mamo, wróciłam". Śmiać mi się chciało, gdy tylko pomyślałam o wydarzeniach z domówki. Musiałam położyć się spać. Obudziłam się po 11:00 standardowo z paskudnym bólem głowy, to samo miała Justyna. Umówiłyśmy się po 12:00, razem poszłyśmy do miasta na zakupy i cały czas jeszcze wspominałyśmy o imprezie.
O godzinie 19:00 byłam umówiona z K. Zastanawiałam się długo czy tego nie przełożyć, tym bardziej że byłam na kacu i chyba waliło ode mnie jeszcze wódą. Ale nie mogłam odmówić spotkania. Pomimo tego że widziałam go na imprezie, chciałam pobyć z nim sama. Ubrałam się, pomalowałam, starałam się zakryć wszystkie niedoskonałości (nie wiem czy mi się udało- ale jemu się chyba podobało, bo non stop patrzył mi prosto w oczy). Czekałam na niego na ławce, brzuch mnie bolał z nerwów, sama nie wiem czemu. Przecież nie było to nasze pierwsze spotkanie. Zauważyłam go, ubrany był w krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem. Podziwiam go za to, bo ja siedziałam z kurtce i trzęsłam się z zimna. Poszliśmy na stadion. Spacerkiem. Non stop rozmawialiśmy. Śmialiśmy się, a nawet zwierzaliśmy. Przeszliśmy bardzo dużo kilometrów, ale nawet nie odczuwałam bólu w nogach. Zaczęliśmy nawet biec truchtem, potem przyspieszyliśmy i ścigaliśmy się. Śmiał się, że mam w sobie tyle energii co nie jeden piłkarz z jego drużyny. Nie chciałam, żeby ten wieczór się kończył. Spędziliśmy razem wspaniałe 4 godziny. Podziękował za spotkanie. Do domu wróciłam w skowronkach, cieszyłam się z tego że wszystko wyszło tak jak tego chciałam. CHOLERA! Przecież nie mogę znowu się za szybko zaangażować.
W niedzielę miałam budzik nastawiony na 9:00. Ciężko było wstać, ale moim niedzielnym obowiązkiem była praca. No tak, nie chwaliłam się wam, że przyjęli mnie do sklepu górskiego HiMountain w naszej kłodzkiej galerii. Nie chciałam jechać te 4 km busem do Galerii, więc przeszłam nogami (ostatnio coraz częściej spaceruję). W pracy, dość dużo do roboty, magazyn, wywieszanie ubrań na sklep, klienci. Ale atmosfera była naprawdę bardzo fajna. O 15:00 przyszedł kierownik sklepu (młody student, który powitał mnie na pokładzie bardzo serdecznie). Przyglądał mi się jak obsługuję klientów, i chyba nie miał żadnych zastrzeżeń. Pracę skończyłam o godzinie 18:00. Kolejne 4 km wracałam nogami. Po tak ciężkim dniu, miałam jeszcze siły na to by zmierzyć się z długim spacerem. Chłopacy mieli w niedziele mecz, niestety nie mogłam być kibicem. Na szczęście wygrali 2:1. Cudowny wynik na zakończenie sezonu. Przez całe to zamieszanie w pracy zapomniałam całkowicie o tym że K. kończy swoje 24 urodziny. Napisałam sms'a (niestety nie było innej opcji by zrobić to twarzą w twarz). Okazało się, że po meczu, chłopacy i Justyna poszli do Konia, na małe poprawiny z ostatniej imprezy. Namawiała mnie żebym dołączyła, ale uwierzcie mi że byłam już taka padnięta, że nie miałam głowy do tego by myśleć w co się ubrać. Musiałam odmówić. Najbliższe moje wyjście z Justyną i chłopakami to dopiero środa. JUTRO WROCŁAW !!! NIEEEE !!! Na szczęście w środę wracam.
TO BYŁA NAJDŁUŻSZA NOTKA W HISTORII MOJEGO BLOGA. WYBACZCIE.

12 komentarzy:

  1. Ale mi się miło czytało! No i smutno że już się skończyła notka:( Haha no świetna ta Twoja Justyna z czajnikiem :D Gratuluję przyjęcia do pracy! I mam nadzieję że już niedługo doczekam się następnej notki :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, wszystko jest tak dokładnie opisane... aż fajnie się czyta, oby więcej takich notek :D
    Pozdrawiam ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha. :D No co ty ! Nie mam za co ci wybaczac. ;D Notka fajna. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no to rzeczywiście pobalowałaś sobie. hehe. :D chyba prysznic zawsze stawia na nogi. co prawda też ostatnio zaczełam spacerować.. ale 8 km to chyba bym nje przeszła. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłoby mi bardzo miło, jeżeli dodałabyś mnie do obserwowanych :D Ja Ciebie już mam od dłuższego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. oo chętnie bym poszła na grilla do kogoś znajomego:D

    OdpowiedzUsuń
  7. Przetrwałam notkę ! Ale powiem Ci, że jak na taką długość to łatwo się czytało :P No i Justyna ma mistrza za czajnik ! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam takie domówki :)
    Początek twojej notki to jakbym widziała siebie na domówce miesiąc temu ;D
    Niech zyja domówki ;))

    OdpowiedzUsuń
  9. hha no to faktycznie zabawa byla dobra :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Domówki są najlepsze:)
    Życze powodzenia z K.:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. a ja miałam taki leniwy weekend :c

    OdpowiedzUsuń