czwartek, 13 grudnia 2012

one beer, two beers, three beers ...

Wczorajszy dzień był dla mnie przygnębiający jak nigdy w życiu. Ogarnęła mnie ogromna spóźniona jesienna melancholia. A wszystko zaczęło się od wyjazdu z Kłodzka do Wrocławia. W autobusie zawsze zastanawiam się o wszystkim, no bo co innego można robić? Siedząc ze słuchawkami w uszach, patrząc przez okno i zapisywać coś w pamiętniku. Dobrze, że wracałam popołudniową porą, kiedy zaczęło się ściemniać, nikt nawet nie był wstanie zauważyć moich łez, po cichu tylko pochlipywałam. Wysiadłam z autobusu, nawet nie wyczuwałam zimna. Tramwaj przyjechał w samą porę. Robiłam wszystko by nie myśleć o przygnębiającym mnie problemie.
Poszłam do sklepu i zaopatrzyłam lodówkę w kilka piw- musiałam tego wieczoru. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się samotnie spożywać alkohol, nie wiem co mi przyszło do głowy, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Zanim przyszła moja współlokatorka, troszkę sobie popłakałam. Humor poprawiła mi rozmowa na czacie z moim kolegą na facebooku. Zaproponował wyjście. Prawdę powiedziawszy nie byłam w nastroju, żeby tego wieczoru pokazywać się w takim stanie. Ale nie miałam już ochoty kontynuować samotne picie. Doprowadziłam się do ładu i o godz. 21:30 byliśmy umówieni na wrocławskim rynku. Już sam widok Michała sprawił, że zaczęłam się głośno śmiać- miał czapkę coś a'la yeti. Poszliśmy do mojej ulubionej knajpy, gdzie coś mnie jednak skłoniło, żeby wypić kolejne piwo i zapalić kilka papierosów. Długo rozmawialiśmy, pomógł mi w zapomnieniu- choć na chwilę. Potem dostałam sms'a.. Zaczęłam znowu się śmiać. Potrafiłam. Michał zdziwił się, co lub kto tak szybko poprawił mi humor, ze smutnej buzi na rozweseloną. Nie odpowiedziałam. Chyba się domyślił. Nie miałam już ochoty na dalsze popijanie piwa, dlatego przez resztę wieczoru sączyłam colę. Przypuszczam, że siedzielibyśmy jeszcze dłużej w pubie, gdyby nie to, że podeszła barmanka i poinformowała nas, że klub dosłownie za kilka minut zostanie zamknięty. Nie było później godziny, ale zazwyczaj w środy zamykają o 1:00. Michał odprowadził mnie na przystanek i nocnym autobusem pojechałam do domu. Potem już uśmiechałam się sama do siebie, znowu było mi dobrze.
 Rano (dzisiaj) obudziłam się z fatalnym stanie- i mam tu na myśli niesamowity ból głowy i odruch wymiotny. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem miałam takiego KACA! Przez cały ranek i kawałek popołudnia męczyłam się i unikałam jedzenia. Dopiero o 14:00 byłam w stanie zjeść lekki obiad, składający się jedynie z ryżu i sosu tajskiego.
Dzisiaj przychodzimy do mnie moja przyjaciółka, bardzo chciałam z nią porozmawiać wczoraj, niestety dopiero dzisiaj przyjeżdża do Wrocławia. Zostaje u mnie przez cały weekend!!! Śmieję się z tego, że pomimo że również mieszka we Wrocławiu, więcej czasu spędzam w moim mieszkaniu i swoim. Za każdym razem, gdy przyjeżdża z Kłodzka zapycha mi lodówkę i prawdę powiedziawszy nie mogę się już doczekać moich ulubionych parówek (haha). Dziękuję za to że byłaś, jesteś i będziesz.

7 komentarzy:

  1. No, w autobusie to zawsze człowiekowi jakieś takie smutne myśli do głowy przychodzą i tak to się potem kończy ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak przyjadę do Wrocławia musimy iść razem na piwo! :)

    Nigdy nie piłam sama, chociaż czasem muszę przyznać, że mam na to ochotę. Najlepszymi towarzyszami dla siebie jesteśmy my sami.
    Autobus to idealne miejsce do przemyśleń. Codziennie spędzam dwie godziny w autobusie kiedy jadę i wracam ze szkoły i muszę przyznać, że potrafię przez te 45 minut totalnie się zdołować.

    Udanego weekendu z przyjaciółką ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. On cały czas ma takie obawy. Cały czas wypomina mi to, że ja pewnie chcę się tylko nim zabawić. Myśli tak tylko dlatego, że jestem starsza. Strasznie mnie to irytuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. co było powodem twoich łez?

    OdpowiedzUsuń
  5. Faktycznie długa podróż sprzyja kłębieniu się w głowie smutnych myśli, ale trzeba sie zawsze pocieszyć że jutro będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. no tak :D kac morderca, nie ma serca :P

    OdpowiedzUsuń